wtorek, 28 października 2014

o minionym weekendzie i nie tylko

O weekendzie krótko. Sielanka. Rodzinna sielanka. Pogoda się udała. Sobota przymrozek, słońce zaświeciło, tylko wtedy, kiedy akurat zajadaliśmy się barszczem z uszkami w przydrożnej karczmie. Ale ważne, że nie padało. W niedzielę natomiast obudziła nas gęsta i przerażająca mgła, ale na szczęście tuż po śniadaniu wyszlo słońce. Zuza podróż i cały pobyt zniosła rewelacyjnie, ale to za chwilę. Hotel spokojnie mógłby mieć o jedną gwiazdkę więcej. Może ktoś, kto często bywa w hotelach tego typu polemizowałby, ale dla takiego szaraka jak ja sprawa jest oczywista. Piękne, zadbane i przestronne pokoje. W środku tv, czajnik, lodówka, suszarka. Pokoje z widokiem na miejscowość lub góry. Wysoko położony, więc  tak czy tak, widok przyciągający uwagę. Jedzenie bardzo smaczne. Oczywiście podane w formie bufetu szwedzkiego. W hotelu basen bez ograniczeń i możliwość korzystania z salonu SPA. I nie wiem jak inne zabiegi, ale masaż relaksujący twarzy w połączeniu z peelingiem i maseczką z alg - nieziemski. Taką oto (nie)spodziankę dostałam od mężusia. A w pakiecie dobry humor i odprężenie. Tendencja do czepialstwa gdzieś sie ulotniła na chwilę :-) A i przed hotelem również pięknie. Plac zabaw, taras widokowy. Wspaniała obsługa. O mojej Zu miało być nieco więcej, ale że się już rozpisałam, postaram się nie napisać książki. Moja córa usiadła. Samodzielnie. Już nie trzeba jej trzymać za rączkę. Stało się to w pokoju hotelowym. Mama zaczytana w ulotce SPA nagle uświadomiła sobie, że siedzące obok jej dziecko przestało się o nią podpierać. Kolejna sprawa. Moje dziecko mówi! Ostatnio taka sytuacja miała miejsce. Sama wyciągnęła smoczek z buzi i rzuciła nim o podłogę. Patrzyła na niego chwilę, a za moment usłyszałam "EEE eej deee deej". Tak się tym ubawiłam, oczywiście odpowiedziałam "eee nie dom!" :-) Oprócz tego "da-da", "eee", "niee" jej sie zdarza, "la" :-) Powoli zaczynam godzić się z faktem, że słowo "tata" będzie pierwsze. Poza tym mój krasnal podpiera się na łokciach i próbuje się podnieść z pozycji leżącej! Przeraża mnie to, zdecydowanie za szybko to się dzieje. Ani się obejrzę, a moje dziecko wstanie i pobiegnie. I zabawić się potrafi sama.. skarpetką na przykład :-) Wczoraj z mężem obserwowaliśmy, jak nasza córka próbowała sobie ściągnąć skarpetkę. Z początku coś jej nie szło, jednak nie zraziła się tym. Złościła się przy tym niemiłosiernie, ale się zawzięła. Takie uparte to dziewczę już po mamusi i tatusiu też :-) W końcu się udało. Jaką radość było widać w jej oczach i ten uśmiech - bezcenne. Wiemy już, że nasze dziecko kocha podróżować. Podczas jazdy samochodem oczywiście spała. Na spacerach drzemała. Budziła się kiedy zatrzymywaliśmy się w karczmie na posiłek, albo wracaliśmy do hotelu.  Taka sytuacja: w karczmie nie dała nam spokojnie zjeść, ponieważ tak się domagała jedzenia. Mimo, że niedawno jadła. Krzyczała, śliniła się, mlaskała, czuliśmy wzrok wszystkich konsumujących na sobie :-) Oczywiście dostała to, czego chciała ;-) Najbardziej rozbroiła mnie, gdy wróciliśmy do domu. Podróż nieco się przedłużyła, mieliśmy troche problemów na trasie (mgła, zamknięta droga). Zu spała, ale czułam, że jak się obudzi w domu, nie będę wiedziała co w ręce wlożyć. Minęła już pora jej karmienia, w dodatku pełna pielucha. Jak bardzo się myliłam. Wszystko co zaoferowała mi moja córa po powrocie do domu to piękny, szeroki uśmiech. Noo po prostu aż chwyta za gardło. Będziemy wyjeżdżać częściej. Na pewno. W miarę możliwości jak najczęściej.  Wszystkim nam to służy.. Tak się nie chciało wracać ..

wyruszamy w drogę ...



nasza ulubiona zabawa "Gdzie jest Zu?" inicjowana zawsze ze strony mojej córy


kocham to zdjęcie "What's up ???"




przerwa na posiłek ..


hartujemy się ..

POLAREK: C&A, CZAPECZKA: SMYK, RĘKAWICZKI: PRIMARK, KOMIN: H&M (zapożyczony od mamy), SPODENKI: F&F, BUCIKI: C&A, ZAJĄC: KAPPAHL






wełniane cudeńka zakupione na bazarku nieocenione na spacerach









jesiennie w towarzystwie dyni :-)


normalnie niczym pocztówka z wakacji, zdjęcie już ustawione jako tło pulpitu



pieluszka być musiała, bo to tuż po karmieniu fota robiona ;-)




czwartek, 23 października 2014

byle do weekendu ..

Stało się! Zaliczka wpłacona! Jedziemy! Nasz pierwszy rodzinny wyjazd. Tylko mama, tata i dziecko. Jeszcze 2 dni. Do tej pory jedynie krótkie wypady do rodziny, znajomych, w plener. Tym razem jedziemy na caluśkie 2 dni i jedną noc. Jestem taka podekscytowana, a jednocześnie pełna obaw, jak ten nasz mały cud to zniesie, nie podróż, bo podróż niedaleka, ale cały pobyt. Miejsce docelowe to Szczawnica, miejscowość z dzieciństwa. Ja ją tak kojarzę, mąż bywał tam częściej. To jego pomysł, w pełni przeze mnie zaakceptowany. Miejscowość uzdrowiskowa, gdzie można pooddychać pełną piersią, dookoła roztaczają się piękne Pieniny. Do dziś pamiętam spływ Przełomem Dunajca. Nawet taką fotkę mam z siostrą i tatą w genialnym kapeluszu góralskim z piórem, pamiętam że byłam pod ogromnym jego wrażeniem. Dookoła parki, alejki, mnóstwo przepięknych miejsc, czekają nas spacery, spacery i jeszcze raz spacery, pod warunkiem, że.. pogoda się uda. Według pogodynki zaaplikowanej w mojej komórce ma się udać :-) A co jeśli nie... wybraliśmy przepiękny hotel Spa Budowlani z trzema gwiazdkami, jak to powiedział mój mąż, cytuje "jak szaleć to szaleć". Prawdą jest, że zwykle wybieraliśmy hotele o niskim standardzie, pensjonaty, miejsca noclegowe. Ot przespać się i tyle. Tym razem postawiliśmy na wyższy standard. Zależało nam na czajniku i lodówce w pokoju. Rano mleko, kaszka, wodę i herbatkę na drogę trzeba przygotować. W hotelu opieka medyczna.. a jesli się pogoda nie uda uzdrawiać się będziemy w spa lub na basenie. Na zmianę oczywiście. Jak szaleć to szaleć przecież :-) Pogoda niech sobie grymasi, nam i tak nie zepsuje tego tak cudownie zapowiadającego się weekendu, bo będziemy wszyscy razem, a to nam do szczęścia wystarczy. Z innej beczki propos mężusia. Zabawny epizod z wczorajszego wieczora:
Mąż: Dziubek zrobisz mi kanapki do pracy?
Żona: Zrobię.
Mąż: To z podwójnym masłem proszę! :-) 


środa, 22 października 2014

jesieniucha

Wczoraj (podobnie jak dziś) znowu plucha za oknem. Przyszła taka typowa nieproszona jesieniucha. Dawniej, kiedy miałabym wolny dzień, zaszyłabym się pod kołderką na pół dnia. Drugie pół oglądałabym filmy, czytałabym książki, objadałabym się czekoladą, byleby ten przygnębiający dzień, jak najszybciej się skończył. Dawniej. Teraz moje dziecko cudowne wypełnia mi cały ten czas i choć zaszyłabym się najchętniej z nim pod tą kołderką i to zdecydowanie na cały dzień, trzeba było wziąć się w garść. Kiedy moja córa jeszcze smacznie spała w niecałą godzinkę udało mi się przyrządzić obiadek dla dwojga: pesto na ostro dla niecierpliwych i narzekających na brak czasu. Kilka produktów dobrej jakości (pesto, makaron, oliwa, mozarella, świeże lub suszone pomidory), przyprawy (świeża bazylia, oregano, chili pieprz cayenne lub curry) i gotowe. Kiedy Zu się przeciągała, ja już miałam gotowy obiad. Również i dla niej przecierek obiadowy był gotowy. W ubiegłą sobotę dostaliśmy trochę dobrodziejstw ze wsi, które jeszcze w ten sam dzień wrzuciliśmy do parowaru, zblendowaliśmy, porozlewaliśmy do pojemniczków i zamroziliśmy. I tym oto sposobem Zuzia ma gotowe obiadki na kolejne 2 tygodnie. Raz deszcz za oknem, raz słońce, trochę nam kaprysiła ta pogoda, więc nie zaryzykowałyśmy spacerem, a dotleniłyśmy się ciut na tarasie. Dopływ świeżego powietrza podziałał na Zu usypiająco, mama miała chwilę dla siebie. "Jesteś cudem. 50 lekcji jak uczynić niemożliwe możliwym" Reginy Brett tak wciąga, że gdy tylko miałam okazję, siegnęłam po kolejną lekcję. Poniżej kilka fotek mojego cudownego dziecka, kiedy jeszcze nie spało..






CZAPECZKA: SMYK, POLAREK: C&A, SPODENKI: F&F, BUCIKI: C&A, MIŚ: LOLLIPOP

poniedziałek, 20 października 2014

jesień

Za oknem jesień. Dziś od rana pogoda kapryśna. A my z Zu też kaprysimy. Malutkiej ząbki idą, więc tych kapryśnych dni pewnie będzie coraz więcej, a i matka bez życia. Kawa nie pomaga, myślę sobie, byle do wieczora, bo wieczorem pilates, więc może się obudzę. Za to wczoraj.. prawdziwa polska złoto-zielona jesień. Słoneczko nas skusiło na spacerek. I wybraliśmy się całą familiadą do parku. Tata zadbał nawet o towarzystwo dla córy. Oby takich dni, jak ten słoneczny więcej. Wszyscy na tym korzystamy... Poniżej kilka fotek ze słonecznego jesiennego parku ..







CZAPECZKA: H&M, SWETEREK: F&F, SPODENKI: F&F, BUCIKI: C&A

czwartek, 16 października 2014

bilans półroczny


Moja Zu skończyła już pół roku. Jest już bardziej kontaktowa i aktywna. Mało sypia w ciągu dnia, wyraźnie rozwinęła się u niej ciekawość do świata. Jest bacznym obserwatorem, uważnie obserwuje ludzi, przyrodę, przedmioty, sytuacje. Czasem sama coś wtrąci od siebie. Ostatnio próbowała zwrócić uwagę zajętego porządkami męża wymownym "ee ee". Świat chce już poznawać z pozycji siedzącej. A jaki ma apetyt to moje dziecko. Lepiej ubierać niż karmić :-) Nie, że przekarmiam, po prostu jestem pod wrażeniem tego mojego dziecka, jak wszystko mu smakuje. Cudownie matka się czuje, jak dziecko potrafi docenić ten zadany sobie trud. Zu to prawdziwy smakosz, delektuje się każdą łyżeczką. "Mmm", "amm" to tylko niektóre z jej komentarzy. Podrośnij trochę krasnoludku, a będziemy razem eksperymentować w kuchni, a potem będziemy się objadać, aż nas brzuchy rozbolą :-) Wogóle mam cudowne dziecko. Śpi w nocy. Je wszystko, co troskliwa mama pod nosek podsunie. Nie marudzi, jak matka przez komórkę gada. Zazwyczaj cierpliwie znosi moje kuchenne ewolucje w leżaczku (zdarza się niekiedy pomarudzić, kiedy plucha za oknem, dziecku się już nudzi albo zęby idą). Ot taki bilans. Już nie mogę się doczekać kolejnego pół roku. Chociaż z drugiej strony łezka w oku się kręci, bo tak szybko rośniesz :-( 

                                                               byłaś taka malutka ..





                            a teraz taka już duża, choć nadal maleńka ...